piątek, 29 stycznia 2010

Dobry thiller na zimne wieczory


"Przemów i przeżyj"
Sophie Hannah
stron: 468
Wydawnictwo: G+J

Naomi przeżyła coś strasznego, strasznego dla jej ciała, duszy i umysłu. Nie podzieliła się tym z nikim, spisała swoje "zeznania" na stronie internetowej i starała się żyć, istnieć, marzyć...
Trafiła na mężczyznę, w jej mniemaniu - tego z marzeń, na tą drugą połówkę jabłka, ale...jest żonaty. Naomi jednak jest w nim obsesyjnie zakochana, dzieli się nim, chociaż nie wiem czy można tu mówić o dzieleniu kiedy N. ma go tylko raz w tygodniu, na kilka godzin, nigdzie razem nie wychodzą, nigdzie razem się nie pokazują, nigdy nie będą istnieli jako "my". Pewnego dnia Robert nie pojawia się w umówionym miejscu, kobieta jest przekonana, że coś mu się stało, widząc zwątpienie policji w prawdziwość jej zgłoszenia, w desperacji wpada na szalony pomysł, zmyślać nie musi... Wystarczy,że przypomni sobie tragiczne wydarzenia sprzed lat i doda do nich postać Roberta... Książka rożni się od typowych thillerów, formą, treścią i przekazem. Czasami z zaskoczenia, czytałam po dwie strony wstecz, żeby przekonać się czy na pewno dobrze zrozumiałam. Fabuła trzyma czytelnika w napięciu , ale sam pomysł połączenia zbrodni z obsesyjną miłością wydaje mi się co najmniej oklepany... Jednak trzeba przyznać autorce, że w tym przypadku połączenie miało inny wymiar. Piszę trochę tajemniczo, bo nie chcę zdradzać szczegółów, książka jest napisana w taki sposób, że raz za razem odkrywamy jakieś nowe fakty, które potem są ze sobą połączone. Zdradzę jeden sekret, za nim polecą inne wiec wolę nie ryzykować. Jednym słowem: wciąga! Pokazuje jak duży wpływ na życie człowieka mają psychologiczne tortury... Czasami denerwowała mnie sama postać Naomi, ta jej chora miłość, do faceta, którego praktycznie nie znała, bo oprócz potajemnych spotkań, sexu, kilku newsów z jego życia - wiedziała naprawdę mało. Niby kobieta wykształcona, inteligentna, posiadająca własną firmę a czasami tak infantylna i naiwna, że to aż przykre... Mówią, że miłość jest ślepa... W jej przypadku sprawdza się to w 100%, ale mogę zdradzić, że i ona w końcu przejrzy na oczy, przemówi i przeżyje, dlatego też nigdy nie zgadzałam się z powiedzeniem, iż prawdziwa miłość przetrwa wszystko. Każdy człowiek ma pewną granicę, gdy się ją przekroczy, nie ma powrotu, nie ma wybaczania, nie ma miłości...

Ogólna ocena: 4,5 / 6

p/s Jestem pewna, że każda kolejna książka Sophie Hannah będzie lepsza.

czwartek, 28 stycznia 2010

Łańcuszkowe pytania



Korzystając z chwili wolnego czasu, pomiędzy jednym egzaminem a drugim...( już bliżej niż dalej!)
Odpowiadam na pytania zadane przez



1. Jaka książka wywarła największy wpływ na Twoje życiowe wybory?
Trudne pytanie... Książki w mniejszym lub większym stopniu wpływają na moje życiowe wybory... Taka już ich magia, ale ten największy, bo związany z obranym kierunkiem studiów to wywarła książka Harper Lee "Zabić drozda". Ostatnio zaś ogromne oddziaływanie miała na mnie ta cudowna opowieść pt. "Afrodyzjak", bo to od niej zaczęła się moja włoska obsesja! Obsesja na punkcie włoskiego jedzenia (kupiłam ostatnio 8 książek o kuchni włoskiej :), obsesja na punkcie języka włoskiego (zrezygnowałam z zakupu sukienki (!), aby kupić kurs języka włoskiego i obsesja na punkcie wszystkiego co włoskie :) i trwam w tej obsesji cały czas. Kojarzy mi się jeszcze jedna książka "Podaj dalej" Catherine Rayan Hyde (jest film o tym samym tytule), za wiarę w to, że czasem najprostszy pomysł może zmienić wszystko...



2. Dajesz książki w prezencie z własnoręcznie pisanymi dedykacjami czy bez?
Daję książki z własnoręcznie pisanymi dedykacjami, chyba, że na pewno wiem, iż obdarowywana osoba sobie tego nie życzy. Najczęściej jednak piszę dedykacje, piękny aforyzm, czy coś co chcę aby ta osoba pamiętała... Ja też kiedy otrzymuję książkę i jest w niej własnoręczna dedykacja to aż mi się ciepło na serduchu robi. Ostatnio pożyczałam książkę przyjaciółce, a był to prezent od mojego przyjaciela (K! dziękuję!), otworzyłam ją na pierwszej stronie, a na niej widniał napis" Dla reformatorki ludzkich serc" i znowu mi się ciepło zrobiło! Przecież to piękne, gdy dedykacja jest prosto z serca, nie mówię o takich : " dla mamy od Tuchy" , ale o takich, które wywołają wzruszenie, uśmiech, radość...



3. Czy masz ulubioną lampkę przy, której czytasz?
Nie mam, a jest to spowodowane tym,że po prostu nie mam lampki w pokoju :) I czytam w bardzo różnych miejscach, na fotelu, na kanapie, w autobusie, w pociągu, w samochodzie (gdy jestem pasażerem) w kolejce do lekarza itd. itp. :)



4. Jak często ulegasz książkoholizmowi i kupujesz nowe nabytki do swojej kolekcji?
Często...Naprawdę często...Jeszcze żeby pieniądze mi się rozmnażały w portfelu to byłoby to niewyobrażalnie często! Jest to rozwinięte w moim przypadku do tego stopnia, że mój Rrr zaczął wprowadzać limity - " w tym miesiącu możesz kupić max 5 książek", ale jak tu się do tego stosować... Skoro tyle okazji czyha w księgarniach, albo na allegro, bo zdecydowana większość książek jest kupowana przez Internet i to w okazyjnych cenach! Tyle książek jest polecanych na książkowych blogach...Wiem! Będę zrzucać winę na WAS :)



5. Posiadasz jakiś specjalny system według, którego układasz swoje książki?
Układam od największej do najmniejszej, strasznie irytuje mnie gdy książki są poukładane byle jak w moim pokoju, nawet zdarza się, że muszę wstać z łóżka, bo ta książka jest akurat milimetr większa od poprzedniej wiec trzeba ją dać do przodu :) (można to zaobserwować w poście poniżej). Książki, które są poukładane na szafie zaś są od największej do najmniejszej, ale na jednej półce są tylko książki w twardej oprawie, na drugiej tylko w miękkiej.



Niestety pytań, które ja zadam jeszcze nie wymyśliłam, ale obiecuję szybką mobilizację w miarę możliwości :)

p/s Cudowna ta półka na książki ze zdjęcia prawda?! Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia...

piątek, 22 stycznia 2010

Tata - mój zdolniacha :D



Od nadmiaru nauki już mnie nosi :) Na czytanie książek - czasu brak, chociaż skończyłam "Przemów i przeżyj" , recenzja po zakończeniu mojej walki o wiedzę :). Dlatego postanowiłam Wam chociaż pokazać jak to mój tata zagospodarował przestrzeń w tym małym pokoju.
Już denerwowało Go ciągłe robienie mi nowych półek, dlatego tą ostatnią jak widać przeciągnął przez cały pokój. Jak będzie już cała zapełniona to niestety będę potrzebowała drabiny, aby cokolwiek z niej sięgnąć, ale czego się nie robi dla ładnie ułożonych książek.
Tymczasem, wracam do nauki.

p/s 1 Proszę nie zwracać uwagi na bałagan i na te niepoukładane książki. Po pierwsze to nawet nie bałagan, a artystyczny nieład, a po drugie, ostatnio co chwilę mi czegoś przybywa, a że cierpię na chroniczny brak czasu, to tylko tak rzucam i zapominam :p

p/s 2 Dziś znowu robiłam tiramisu! Na urodziny mojego brata i wyszło jeszcze lepsze niż poprzednim razem :) Muszę się zaopatrzyć w włoską książkę kucharską!

p/s 3 Ten śnieg mógłby już zniknąć. Samochód tego nie wytrzyma i ja też! Tydzień temu byłam na kuligu (niesamowita frajda i niesamowite siniaki) i wtedy w śniegu byłam zakochana, ale już mi przeszło.

czwartek, 14 stycznia 2010

Amerykańskie południe - Padmo jesteś wielka!




Pierwsze wyzwanie czytelnicze :)

Chociaż nie wiem czy mogę je nazwać wyzwaniem, bo czytanie tych lektur sprawi mi tylko ogromną przyjemność! Na pierwszy ogień idzie książka:
* „Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya”
Jakie następne - czas pokaże.
Jednak do połowy lutego będę się w dużej mierze skupiać na nauce, ale obiecuję wszem i wobec,że potem zacznę z prędkością światła :)

środa, 13 stycznia 2010

Sesjo odejdź :D



System Eliminacji Studentów rozpoczęty...

Dlatego też niestety dużo mniej czasu na czytanie dla przyjemności. Książka leży grzecznie na półce, ilość książek do czytania rośnie, a na mym biurku pojawiają się kserówki, skrypty, podręczniki i notatki. A za każdym razem mam postanowienie: będę się uczyć systematycznie! I za każdym razem mało z tego wychodzi, bo życie studenckie jest takie ciekawe :]. Teraz studentka się pilnie uczy i patrzy na ten mądry cytat:


" Tyle masz władzy ile wiedzy"





p/s jest kilka przedmiotów, których uczę się z dziką ochotą, ale są też takie, które zmiotłabym z powierzchni ziemi, no po co mi takie prawo gospodarcze się pytam:D Jak i tak zdam i zapomnę, bo nie lubię!

niedziela, 10 stycznia 2010

Tiramisu czyli podnieś mnie na duchu

Moja miłość do Włoch ciągle trwa(książka "Afrodyzjak" nadal działa)! A nawet się pogłębia! Bowiem wszystkie znaki na niebie i ziemi nie pozwalają mi zapomnieć ani o tej cudownej kuchni, ani o cudownym języku i o tym cudownym kraju! Doszło nawet do tego, że biorąc do ręki jakąś tam prasę kobiecą natknęłam się na włoskie specjały...I nie dużo myśląc postanowiłam je zrealizować - a co! Tu także robię wyjątek od zasady " kochająca jeść, ale tylko wtedy gdy to jedzenie zrobi ktoś inny". Na pierwszy ogień poszły brzoskwinie w winie według przepisu Bruno z wyżej wymienionej książki - fajny, lekki deserek bym powiedziała. Na drugi ogień zaś - tiramisu - co podobno należy tłumaczyć jako "podnieś mnie na duchu" :) Więc podnoszę Was na duchu, piszę, że to wcale nie trudne, aczkolwiek wymaga trochę czasu, a smakuje - mmmmmmm :)
Gdyby ktoś się skusił to podaję przepis ( i zaznaczam, że podobno każda Włoszka ma swój własny przepis na ten deser więc niezliczona ilość urozmaiceń i kombinacji):

Składniki:
- 6 żółtek
- 4-5 białek
- szczypta soli
- 6 łyżek cukru
- 500g serka mascarpone
- około 40 podłużnych biszkoptów, ja robiłam z okrągłych, bo nie było podłużnych i wyszło trochę ponad 2 paczki,
- 1,5 szklanki mocnej kawy
- likier amaretto lub słodkie wino lub likier kawowy
- tabliczka startej czekolady
- oraz mój wymysł własny - dodałam banany - 6 sztuk i było jeszcze lepsze!

Przygotowanie:
1. Żółtka ubijać z cukrem i szczyptą soli na gęsty jasny krem ręcznie bądź za pomocą miksera.
2. Serek mascarpone rozetrzeć na puch (używałam miksera, ręcznie mi się nie chciało) dodając po łyżce masy jajecznej.
3. Białka ubić na sztywno i powoli dodawać do masy serowej miksując.
4. Biszkopty namoczyć w kawie pomieszanej z amaretto czy likierem i wyłożyć na dnie blachy, salaterki itd. :)
5. Biszkopty przykryć połową kremu ( w sumie warstw biszkopt-krem może być w zależności od upodobań, ważne by krem był na wierzchu), tu nałożyłam warstwę bananów i nałożyłam kolejną warstwę nasączonych biszkoptów.
6. Nakładamy drugą warstwę kremu.
7. Posypujemy startą czekoladą.
8. Wkładamy (tiramisu ma być przykryte folią aluminiową) do lodówki na minimum 4 godziny.
Ja już wiem,że najlepiej robić dzień przed i włożyć do lodówki, wtedy jest jeszcze lepsze :)

Mniam,mniam,mniam :)

Ogólna ocena : 6/6


sobota, 9 stycznia 2010

Gdzie te chłopy...tzn. wampiry ?!


"Naznaczona"
P.C. Cast + Kristin Cast
stron beznadziejnych: 350
Wydawnictwo: Książnica

O matko jak się męczyłam z tą książką, o matko co za masakra, o matko i tylko o matko :D Nie ukrywam bardzo lubię książki z wampirami na czele, ale ta to jest jedno wielkie nieporozumienie!
Moja przyjaciółka - zachwycona więc o gustach się nie dyskutuje, ale swoje zdanie wyrazić mogę! Jednym słowem - dno! Dlaczego?
Już na samym początku jedna z autorek dziękuje córce, bo pilnowała ją aby język był taki jakim posługują się nastolatki... I chyba "przepilnowała", bo czasami opis rozmów i zachowań jest tak infantylny, że aż męczy. Np. tytułowa naznaczona przenosi się do Domu nocy, tam spotyka swoją współlokatorkę, ich wymiana zdań brzmi mniej więcej tak:
-Tak bym chciała się z Tobą przyjaźnić.
- Och, ja z Tobą też.
-Świetnie.
Tragedia numer jeden. Tragedii jest więcej...
Tragedia numer dwa: za bardzo przypomina mi Harrego Pottera, chyba autorki chciały zyskać rozgłos dzięki wampirom i skopiowały duże ilości wątków z wyżej wymienionej książki. Naznaczona posiada znak na czole, jak Harry, Naznaczona ma wyjątkowe zdolności, jak Harry, Naznaczona musi się przenieść do szkoły dla wampirów, Harry do szkoły czarodziejów, Naznaczona jest pupilką "dyrektorki", Harry Dumbledora, Naznaczona rozumie koty, Harry rozumie wężę, Naznaczona ma przyjaciół i wrogów, to samo w Harrym, powieść tak przewidywalna, że ominęłam z 30 stron, a tam nadal o tym samym. W kółko macieju opisy tego jaka to ona blada, jak to zmienia się jej znak lub jak to tęskni za babcią, bo rodzinę Naznaczona, ma tak samo jak w Harrym - do kitu. Jedyny pozytyw tej książki - przypomniała mi, że też kiedyś miałam obsesję na punkcie Leonarda Dicaprio :D Więcej nie dostrzegam... A gdzie ten Mroczny Świat Domu Nocy to nie mam pojęcia... Nawet nie chce mi się opisywać o czym to niby jest, bo zmęczyła mnie ta książka.

Ogólna ocena: 2/6
1 za dicaprio + 1 za wydanie :]

czwartek, 7 stycznia 2010

Przepis na miłość z włoskim strumieniem doznań


"Afrodyzjak"
Anthony Capella
stron wyśmienitych: 326
Wydawnictwo: Albatros

Sama nie sięgnęłabym po tę książkę...Sama bym jej nie kupiła...Ale dostałam ją w prezencie i się zakochałam! Zakochałam się w tej powieści z banalnym tematem w tle - gdzie mężczyzna gotuje by zdobyć kobietę. To historia młodej Amerykanki - Laury, która przyjeżdża do Włoch studiować historię sztuki. Po wielu nieudanych randkach z gorrrrrącymi Włochami i ich gorrrącym temperamentem postanawia umawiać się tylko z szefami kuchni, co by miał chociaż zdolności manualne :) I tak poznaje przystojnego, sympatycznego podrywacza, by nie mówić brzydko dziwkarza - Tommaso, który z kelnera mianuje siebie szefem kuchni by zdobyć serce Laury. Zapomina o jednym - podobnie jak ja zresztą talentu kulinarnego nie ma żadnego, jednak ma przyjaciela - Bruno - numer jeden wśród kucharzy z pasji i z wyboru. I tak Bruno gotuje, po cichu podkochując się w Laurze, a Tommaso korzysta, nie dość,że z cudownego,aromatycznego, wykwintnego, pysznego, uzależniającego włoskiego jedzenia to korzysta także z doznań łóżkowych z Laurą w roli głównej. Sytuacje nie raz się komplikują, Laura ma wyrobiony smak i jedzenie to też poniekąd jej pasja, a Tommaso, to prosty, nieskomplikowany mężczyzna (nie obrażając mężczyzn), jednak kuchnia przyjaciela łączy ich na pewien okres czasu. Na tym koniec opowieści - po szczegóły sięgnijcie do książki. Mimo tego,że temat banalny, mimo tego,że to trochę romansidło, mimo tego,że kończy się tak jak skończyć się powinna - WARTO! Bo obraz Italii, do której przenosi nas autor jest niesamowity, zaczynając od fuzji smaków, kończąc na malarstwie, architekturze i sztuce. Czytając przenosisz się do słonecznego i urokliwego Rzymu, gotujesz i smakujesz potrawy razem z bohaterami i stajesz się coraz bardziej głodny - wrażeń i jedzenia z niezliczoną ilością smakowitych i pasujących do siebie kombinacji. A powiedzenie: "Nigdy tego nie próbowałam, bo tego nie lubię" przechodzi do historii. Od dziś próbuję wszystkiego! I rozpływam się w morzu doznań. Podejście Włochów do jedzenia jest wspaniałe - to nie dodatek, dzięki, któremu żyjemy, a prawdziwy rytuał. Wkładają w to nie tylko swoje serce, ale swoją duszę, smakują i delektują, a nie konsumują. Coś pięknego i uroczego! Bo jeśli chcesz, żeby kobieta się w Tobie zakochała, musisz ugotować coś, co pokaże, że rozumiesz jej duszę... I te wstawki z języka włoskiego! Oszalałam i moim postanowieniem noworocznym będzie: nauczyć się podstaw tego języka. Przytaczając cytat z książki: " Vette a fa' 'u giro, a fessa 'e mammata" - brzmi pięknie prawda?! A co oznacza w doskonałej idiomatycznej włoszczyźnie: spieprzaj w matczyną dziurę, którą przyszedłeś na świat" :D
Buon appetito!

Ogólna ocena: 5,5/6

środa, 6 stycznia 2010

Żałujesz, że to już koniec...


"Zamek z piasku, który runął"
Stieg Larsson
stron: oszałamiających 500
normalnych 284
razem: 784
Wydawnictwo: Czarna Owca

Trzecia i ostatnia część trylogii Millenium. Żal się z nią rozstawać, naprawdę. Zaczyna się w miejscu, w którym kończy się "Dziewczyna, która igrała z ogniem", czyli kiedy to moja ulubienica Lisbeth Salander zostaje pogrzebana żywcem z trzema ranami postrzałowymi...I chyba nie zabiorę nikomu przyjemności czytania kiedy napiszę, że z tego grobu się wydostaje. Swoją drogą zastanawiałam się czy to możliwe, odkopać się nawet z płytkiego grobu w dodatku z trzema kulami mając do tego tylko papierośnicę jako łopatkę. Ale nie bądźmy drobiazgowi. Możliwe, niemożliwe - stało się. Po raz kolejny Larsson brawurowo połączył powieść kryminalną z sensacją, dodając szczypty erotyzmu, romantyzmu i życia, i te dziennikarskie smaczki - ach! Wyszło niebanalnie. Dalsze perypetie Lisbeth i "Pieprzonego Kall'a Blomkvist'a" to klasa sama w sobie. Dalej rozwiązują istnienie Säpo - tajnej policji, która chroni gangstera z czasów zimnej wojny - Aleksandra Zalachenkę. W jaki sposób powiązana jest z nim Lisbeth przekonajcie się sami, bo ja czytając kiedyś artykuł o trylogii Millenium natknęłam się na wyjaśnienia przed czytaniem, to nie było fajne - zapewniam, zabrało tą nutkę zaskoczenia! Ofiarą skorumpowanego systemu jest Lisbeth, krok po kroku dowiadujemy się o faktach z jej przeszłości, które wyjaśniają wiele, przykre jest to, że spisek kilku wysoko postawionych ludzi może w taki sposób wpłynąć na czyjeś życie...Ale, ale Lisbeth napędzana siłą z torpedy wychodzi z tej opresji obronną ręką. To w dużej mierze kryminał polityczny, dlatego czasami wiało mi nudą, te wszystkie powiązania, opisy, kto jest nad kim itd, było trochę męczące w porównaniu z lekkością, która towarzyszyła poprzednim dwóm tomom, jednak to thiller z najwyższej półki, który jest ukoronowaniem całej trylogii. Zakończenie dobre, nawet bardzo dobre, ale i tak jestem szalenie ciekawa co Larsson planował w czwartej części...Zazdroszczę Larssonowi tej przemyślanej fabuły, która raz za razem Cię zaskakuję, mam wrażenie, że gdyby Stieg wybrał jakiś nudny temat, potrafiłby to napisać w taki sposób, że nie można byłoby się oderwać, wciąga i nie masz już wyjścia - czytasz do ostatniej kartki. A za postać Lisbeth ma u mnie mistrzostwo - w końcu postać kobieca,która jest tak nieprzewidywalna jak jej życie, która posiada tak niebywałe talenty i zdolności, że chylę czoła, i która w dodatku jest aspołeczna, a jest szalenie niebezpiecznym przeciwnikiem nawet wtedy gdy jest zamknięta w czterech ścianach. To książki dla wszystkich, bez względu na upodobania literackie. Nawet zapisałam sobie jeden cytat: "To niesłychany kop pozytywnej energii kiedy człowiek daje z siebie wszystko." I jak się z tym nie zgodzić?! Jednak przyznaję bez bicia - pierwsza część była zdecydowanie najlepsza!

Ogólna ocena: 5/6
p/s teraz daję z siebie wszystko, by jak najlepiej zaliczyć jutrzejsze kolokwium :)

wtorek, 5 stycznia 2010

Ciesz się wszystkim wokół, a świat zrobi się bardziej kolorowy :)


Powtarzam to sobie cały dzień, i wczoraj też sobie powtarzałam, chociaż na kolory mego świata nie narzekam, wręcz przeciwnie, jednak koloru nigdy za dużo. Ale jest jakieś ALE, jestem chora, to raz, a dwa rosną mi ósemki, cudowne zęby mądrości (nie ma co, dopiero w wieku 22 lat?! oszalały?!), które statystycznie psują się najszybciej. Jeden rośnie sobie u góry, drugi na dole, bo nie mogły sobie zrobić przerwy noworocznej i zacząć rosnąć w jakichkolwiek odstępach czasu... I tak Tucha dosłownie chodzi po ścianach z powodu bólu dziąseł, szczęki i wszystkiego :D Na marginesie, kiedy moim dzieciom w przyszłości będą rosnąć ząbki, obiecuje wszem i wobec, że nie będę się na nie złościć kiedy będą wyć do księżyca przez okres wylęgania - pozwalam, pozwalam, pozwalam! Jak to boli tak samo to się im nie dziwię :) Koniec marudzenia! Wracam do Larssona, i co i jest już bardziej niebiesko!

niedziela, 3 stycznia 2010

Dziewczyna torpeda, która igrała nie tylko z ogniem :)


"Dziewczyna, która igrała z ogniem"
Stieg Larsson
stron: oszałamiające 700
Wydawnictwo:Santorski & CO

Od razu przepraszam, ale nie nauczyłam się jeszcze robić akapitów i różnych, że tak powiem ulepszeń, ale naprawdę próbowałam pokombinować i jakoś mi dzisiaj nie wychodzi, może dlatego,że jestem zbyt rozkojarzona treścią książki :)
Drugą część trylogii Millenium pochłonęłam w niecałe 4 dni. I mam mieszane uczucie szczerze mówiąc... Pierwsza -
"Mężczyźni,którzy nienawidzą kobiet" potrzebowała dobrych kilkudziesięciu stron żeby się rozkręcić, ale potem wciągała bez reszty. Tu natomiast Larsson już na samym początku daje smaczek wspaniałej literatury i to na plus. Handel ludźmi i dwójka dziennikarzy zajmujących się traficking'iem Dag oraz Mia, którzy zostają brutalnie zamordowani...i od tego zaczyna się akcja. Szalenie podobało mi się to, że w tej części głównym bohaterem jest moja ulubienica Lisbeth Salander - dla mnie Bond w damskim wydaniu z domieszką Macgyver'a, postać złożona, kontrowersyjna,nieprzewidywalna o skomplikowanym charakterze, wyraźna, dosadna i barwna. Ubóstwiam! Gdzieś przyrównano ją do tornado, a ja bym powiedziała,że Salander to człowiek napędzany siłą z torpedy :) Dowiadujemy się coraz więcej faktów z jej przeszłości, które doskonale komponują się ze zbrodnią dokonaną na dziennikarzach. Do akcji wkracza także niezastąpiony " Pieprzony Kalle Blomkvist", uprzedzam żeby się nie sugerować tekstami z okładki, że to niby najbardziej romantyczny kryminał roku, nie wracają do siebie :) I dobrze, bo by mi to za bardzo zaleciało hollywoodzkimi zagraniami, kocham w Larssonie prawdziwość postaci i ich skomplikowane charaktery i w tym tkwi także fenomen Millenium. Oprócz dobrego kryminału, mamy tu do czynienia z analizą socjologiczną człowieka, sensacją, wątkami dziennikarskimi, romansami,wielowątkową fabułą a to wszystko dodaje pikanterii i tworzy mieszankę wybuchową. Właśnie naszła mnie taka refleksja, że jeden z pojawiających się postaci ma ciekawą chorobę, która to jest wyjaśniona dopiero przy końcu książki, a ja o niej pomyślałam od razu, ale to zasługa mojego uzależnienia od House'a więc wybaczam Larssonowi, że nie wprawił mnie w osłupienie, zaznaczam jednak, że udało mu się to niezliczoną ilość razy więc i tak wypadam blado :D Dlaczego mam mieszane uczucia...Bo jednak książka nie pochłania bez reszty... Jest rewelacyjna, ale ma jednak jakieś "ale", którego dokładnie nawet nie umiem sprecyzować, czyta się wspaniale jednak czasami oczekiwałabym czegoś lepszego. Na szczęście - czasami! I już w moje ręce wpada ostatnia część, i już chce mi się płakać, że na tym koniec, nie będzie już nic ;(

Ogólna ocena: 5,5 / 6
p/s Larssona ma u mnie ogromnego plusa także za swoje poczucie humoru:
"Nieważne czy facet jest wielki jak dąb i twardy jak granit - jaja ma w tym samym miejscu." Proste a jakie prawdziwe :)
p/s Właśnie! W zeszłym roku jeszcze czytałam Clarksona - "Na litość boską" i on tam sobie twierdzi, że ludzie przy recenzjach dają oceny albo 1 albo 6...oszalał chyba, na co dowód wyżej :)

Uwaga, uwaga, wkraczam do akcji i ja :)

Początek podobno najtrudniejszy, dobrze,że podobno, bo mi trudny nie wydaję się wcale :D
Na samym początku muszę podziękować Kalio, ponieważ to Ona zainspirowała mnie do stworzenia bloga - dziękuję! Natomiast za samo utworzenie dziękuję Kumkowi, bo ja to jestem ciemna masa w te klocki :).
O czym będzie?! Głównie o książkach, w celu zrecenzowania, tylko i wyłącznie okiem Tuchy i w celu nie zapominania, bo pamięć człowieka, choć dobra to krótka! I ogólnie o różnych rzeczach, mój blog, mogę robić co zechcę :) Uprzedzam na wstępie - tak, nadużywam emotikonek :)
Teraz powracam do "Dziewczyny, która igrała z ogniem", bo zalegała biedna na mej półce już dobre parę miesięcy i chłonę ją wręcz, bo nie mogę się doczekać kiedy w moje łapki wpadnie trzecia część, na szczęście dobry facet od prezentów, czytaj Św. Mikołaj przyniósł ją pod choinkę:)

p/s buziaki dla Emilki :*:*:*