niedziela, 3 stycznia 2010

Dziewczyna torpeda, która igrała nie tylko z ogniem :)


"Dziewczyna, która igrała z ogniem"
Stieg Larsson
stron: oszałamiające 700
Wydawnictwo:Santorski & CO

Od razu przepraszam, ale nie nauczyłam się jeszcze robić akapitów i różnych, że tak powiem ulepszeń, ale naprawdę próbowałam pokombinować i jakoś mi dzisiaj nie wychodzi, może dlatego,że jestem zbyt rozkojarzona treścią książki :)
Drugą część trylogii Millenium pochłonęłam w niecałe 4 dni. I mam mieszane uczucie szczerze mówiąc... Pierwsza -
"Mężczyźni,którzy nienawidzą kobiet" potrzebowała dobrych kilkudziesięciu stron żeby się rozkręcić, ale potem wciągała bez reszty. Tu natomiast Larsson już na samym początku daje smaczek wspaniałej literatury i to na plus. Handel ludźmi i dwójka dziennikarzy zajmujących się traficking'iem Dag oraz Mia, którzy zostają brutalnie zamordowani...i od tego zaczyna się akcja. Szalenie podobało mi się to, że w tej części głównym bohaterem jest moja ulubienica Lisbeth Salander - dla mnie Bond w damskim wydaniu z domieszką Macgyver'a, postać złożona, kontrowersyjna,nieprzewidywalna o skomplikowanym charakterze, wyraźna, dosadna i barwna. Ubóstwiam! Gdzieś przyrównano ją do tornado, a ja bym powiedziała,że Salander to człowiek napędzany siłą z torpedy :) Dowiadujemy się coraz więcej faktów z jej przeszłości, które doskonale komponują się ze zbrodnią dokonaną na dziennikarzach. Do akcji wkracza także niezastąpiony " Pieprzony Kalle Blomkvist", uprzedzam żeby się nie sugerować tekstami z okładki, że to niby najbardziej romantyczny kryminał roku, nie wracają do siebie :) I dobrze, bo by mi to za bardzo zaleciało hollywoodzkimi zagraniami, kocham w Larssonie prawdziwość postaci i ich skomplikowane charaktery i w tym tkwi także fenomen Millenium. Oprócz dobrego kryminału, mamy tu do czynienia z analizą socjologiczną człowieka, sensacją, wątkami dziennikarskimi, romansami,wielowątkową fabułą a to wszystko dodaje pikanterii i tworzy mieszankę wybuchową. Właśnie naszła mnie taka refleksja, że jeden z pojawiających się postaci ma ciekawą chorobę, która to jest wyjaśniona dopiero przy końcu książki, a ja o niej pomyślałam od razu, ale to zasługa mojego uzależnienia od House'a więc wybaczam Larssonowi, że nie wprawił mnie w osłupienie, zaznaczam jednak, że udało mu się to niezliczoną ilość razy więc i tak wypadam blado :D Dlaczego mam mieszane uczucia...Bo jednak książka nie pochłania bez reszty... Jest rewelacyjna, ale ma jednak jakieś "ale", którego dokładnie nawet nie umiem sprecyzować, czyta się wspaniale jednak czasami oczekiwałabym czegoś lepszego. Na szczęście - czasami! I już w moje ręce wpada ostatnia część, i już chce mi się płakać, że na tym koniec, nie będzie już nic ;(

Ogólna ocena: 5,5 / 6
p/s Larssona ma u mnie ogromnego plusa także za swoje poczucie humoru:
"Nieważne czy facet jest wielki jak dąb i twardy jak granit - jaja ma w tym samym miejscu." Proste a jakie prawdziwe :)
p/s Właśnie! W zeszłym roku jeszcze czytałam Clarksona - "Na litość boską" i on tam sobie twierdzi, że ludzie przy recenzjach dają oceny albo 1 albo 6...oszalał chyba, na co dowód wyżej :)

1 komentarz:

  1. Tez jestem wielka fanka Larssona, a i Clarkson mnie bawi swoimi powiedzonkami, chociaż czasem też i wkurza, jak dla mnie bywa za bardzo hard core

    OdpowiedzUsuń