poniedziałek, 15 marca 2010

A miało być tak pięknie! :)


"Tysiąc dni w Wenecji"

Marlena De Blasi
stron: 306
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Czemu miało być tak pięknie?! Z opisu na okładce dowiadujemy się, że to historia wzruszająca, pełna przepisów kulinarnych, baśń o miłości, przepisy tak smakowicie podane, że ślinka cieknie i jeszcze pokazuje uroki Wenecji. To ja, oczywiście się zakochałam! Odłożyłam "Gone" i przeniosłam się do Włoch i tu było twarde lądowanie - nie podobało mi się! Chyba przestanę łapać wszystko co ma tylko słowo "włoskie"w opisie, bo niedługo moja obsesja nie będzie tak przyjemna. Nie jest tak, że ta książka jest beznadziejna, jest po prostu niezgodna z opisem ( a niby wtedy towar podlega reklamacji :). Miałam chyba za duże oczekiwania i dlatego mnie tak irytowała, dwa ja romantyczna nie jestem! A główna bohaterka potrafi trzy strony rozprawiać o jej Włochu o jagodowych oczach (urocze określenie!). Historia całkiem, całkiem - kobieta po przejściach, po ciężkim rozwodzie i ciężkim życiu zakochuje się w Fernadno, sprzedaje prawie cały swój dobytek,zostawia Amerykę i dla miłości przeprowadza się do Wenecji, by poznać do końca swojego wybranka, nową kulturę i nauczyć się języka. Lubię takie opowieści, gdzie życie wyraca się do góry nogami, które pokazują, że miłość nie pyta o wiek, a życie potrafi zmieniać się jak w kalejdoskopie... Podobało mi się, że książka, jest jakby to powiedzieć realna - to wszystko mogło się zdarzyć, bo nie jest kolorowo, nie ma tylko szaleńczej miłości, są też problemy, nieporozumienia, Marlena zawsze będzie już chyba tą Amerykanką, która przeprowadziła się do Włoch. Tylko gdzie tu czarujący opis Włoch (fakt: dowiadujemy się dużo o włoskiej kulturze i włoskich charakterach, włoskich restauracjach i włoskich uliczkach,)?! Gdzie te przepisy tak smakowite?! Do strony 160 jedynym przepisem jest chyba spaghetti...Na końcu książki znajdują się ciekawe potrawy i desery, ale też nie ma ich znowu tak wiele. Może to też wina tego, że ja nie lubię Wenecji...Prawdziwa Wenecja kryje się tuż pod jej sztuczną fasadą podobno...Chyba jeszcze nie odkryłam tej fasady. Oooo, co było plusem - wstawki z języka włoskiego, mało tego znałam ich znaczenie, czyli kurs przynosi efekty. Po drugą część sięgnę na pewno, raz: kusi mnie tytuł "Tysiąc dni w Toskanii", dwa: moje oczekiwania będą inne, trzy: z chęcią poczytam o dalszych losach Marleny i Fernadna i motylków w brzuchu :)

Ogólna ocena: 4/6

p/s Chcę znowu trafić na taką książkę jak "Afrodyzjak", gdzie w słonecznej Italii zakochuję się z miejsca :)

14 komentarzy:

  1. Ach, te Włochy... Też mi ostatnio serce szybciej bije, gdy o nich słyszę. Na Wenecję obraziłam się przez mojego Męża, który bywa tam czasami służbowo:( Beze mnie:(( Zniechęcił mnie... Ale pewnie mówił to, co chciałam usłyszeć:))

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ogólnie nie lubię książek opisujących jedzenie. Jakoś tak nie przemawia to do mnie. Wyjątkiem jest "Książka poniekąd kucharska" Chmielewskiej, ale to tylko ze względu na autorkę i jej talent do wzbudzania we mnie śmiechu.
    Nie skończyłam "Pod słońcem Toskanii", a wydaje mi się, że ta Twoja może być do niej podobna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobnie, jak Kalio nie lubię książek opisujących jedzenie. Nie pałam też miłością do Włoch, bo po prostu lubię inne klimaty, inne krajobrazy.
    Jednak słyszałam już tak sprzeczne opinie o książkach Marleny de Blasi, że chciałabym się z nimi zmierzyć. Albo chociaż z jedną z nich.
    Może w końcu się odważę.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja właśnie lubię czytać o jedzeniu, ale jak jest to wspaniale wkomponowane w treść (Afrodyzjak), tu nie rzuciło mnie na kolana. Dowiedziałam się właśnie, że to jest spisana historia miłości Marleny De Blasi i Fernanda, która trwa już 20 lat więc teraz na pewno sięgnę po Tysiąc dni w Toskanii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam czytać o jedzeniu! Sięgnę na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
  6. kocham Włochy a zwłaszcza Toskanię ale nie trawie F.Mayes ,M.de Blasi ,F.Mate ..... nie mogę przez nich przebrnąć , nie daję rady i już!

    OdpowiedzUsuń
  7. Podróżnicze owszem, Włochy tym bardziej. Ale jeśli książka staję się nazbyt opisowo kulinarna to tak niezbyt mi podchodzi.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moim zdaniem "Tysiąc dni w Toskanii" jest znacznie lepszą, dojrzalszą książką, choć też nie nazwałabym jej dziełem wybitnym. Na pewno jednak polecam.
    Część wenecka była dla mnie chwilami niestrawna. Najbardziej irytowały mnie fragmenty, w których autorka prezentowała swoje poczucie wyższości wobec Włochów. Wzmiankę o tym, że poznawała swoich rodaków, amerykańskich turystów po tym, że byli lepiej ubrani, pozostawię bez komentarza. Przepisy nie działały na mnie inspirująco, bowiem np. mięso z dzika nie gości - o dziwo! - na naszym stole :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Widzę, że nie tylko mnie zakręciło na punkcie literatury włoskiej lub o słonecznej Italii. I dobrze :)

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja się przyłączę do Lirael - dla mnie też "Tysiąc dni w Toskanii" było dużo lepszą, cieplejszą książką - pewne dlatego, że toskańscy Włosi są inni niż Włosi weneccy. Tacy bardziej domowi, rodzinni, nastawieni na wspólnotę.
    A Wenecja była dla mnie u de Blasi jakaś zimna, zbyt strojna i dekoracyjna.

    OdpowiedzUsuń
  11. Marpil święte słowa :)
    w stronę Toskanii ciągnie mnie bardzo mocno :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam! Nie byłam nigdy w Wenecji, słyszałam, że tam śmierdzi ta woda hehe. Jako cel wakacyjnych wypraw zwykle wybieram jakąś "dzicz" a nie miasto, ale jeśli będę miała okazję i będę przejeżdżać obok to chętnie wyskoczę:-)
    Na Gone dalej poluję!
    Pozdrawiam
    kot w butach

    OdpowiedzUsuń
  13. Tytuł mnie zachęcał, nawet bardzo, ale z każdą recenzją, którą czytam, myślę, że sama książka zachwyciłaby mnie dużo mniej.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja się tylko boję, że jak będę czytać o jedzeniu, to na tym czytaniu się nie skończy ;)
    A historia wydaje się przyjemna.

    OdpowiedzUsuń